Świat finansów to świat wielkich pieniędzy, gwałtownych wzrostów, bolesnych upadków i … nieskończonej naiwności. O piramidach finansowych słyszał chyba każdy. Jak pokazuje życie nie wszyscy jednak zrozumieli na czym polega ich działanie, bo wystarczy niewinne ogłoszenie „u nas zarobisz dwa razy więcej niż gdzie indziej” a już ustawiają się kolejki chętnych do dokonania inwestycji. Przykłady takich działań mieliśmy także w Polsce. Historie bliskowschodniego funduszu Abraaj oraz niemieckiej firmy Wirecard nie są typowymi historiami finansowych piramid ale czerpią pełnymi garściami z doświadczeń zarówno Ponziego jak i Madoffa.

Milion w nadziei

Charles Ponzi urodził się we Włoszech w roku 1882. W 1903 roku przybył do Stanów Zjednoczonych, jak sam to określił “ z $2.50 w gotówce oraz z $1 milionem w nadziei. Zaczynając od pomywacza i kelnera dość szybko przeskoczył na etat bankowy i tam zobaczył zalążek tego co później nazwano schematem Ponziego. Jego bank płacił dwa razy wyższe odsetki bo desperacko potrzebował depozytów swoich klientów, aby z ich pomocą spłacić nietrafione inwestycje. Skończyło się jak musiało się skończyć – ucieczką właściciela banku do Meksyku i bankructwem. Swoje doświadczenie Ponzi kontynuował jako złodziej (wyrok trzy lata więzienia) i przemytnik (dwa lata więzienia).

W styczniu 1920 Ponzi utworzył spółkę akcyjną pod nazwą „Securities Exchange Company,” obiecując 50% oprocentowania wpłaconego kapitału czyli 10 razy więcej niż oferowały banki. W ciągu pierwszego miesiąca działalności przekonał do inwestycji 18 osób. Później poszło już z górki a moda na inwestowanie za jego pomocą doprowadziła do tego, że już w lipcu tego roku Ponzi zarabiał miliony. Co ciekawe w międzyczasie otrzymał 500 tysięcy dolarów odszkodowania od dziennikarza, który twierdził, że prowadzona przez Ponziego działalność nie ma oparcia w żadnym sensownym modelu finansowym. Spłacanie starych inwestorów pieniędzmi otrzymanymi od nowych nie mogło jednak trwać w nieskończoność. W sierpniu było już po wszystkim. Inwestorzy stracili 20 milionów dolarów (przeliczając według dzisiejszej siły nabywczej około 196 milionów dolarów). Ponzie przesiedział kilka kolejnych lat w więzieniu otrzymując kartki z pozdrowieniami od niektórych ze swoich inwestorów i propozycję … ulokowania ich oszczędności a po wyjściu z więzienia … próbował stworzyć nowy schemat finansowy.

W ostatnim udzielonym przed śmiercią wywiadzie Ponzi powiedział „Nawet jeśli nigdy nic za to nie dostali to i tak zapłacili niską cenę. Bez uprzedzenia i złośliwości – dałem im najlepsze przedstawienie, jakie kiedykolwiek odbyło się na ich terytorium od wylądowania pierwszych osadników! Z pewnością patrzenie, jak to robię, było warte piętnastu milionów dolarów ”.

Zabrać Piotrowi żeby dać Pawłowi

Ponzie miał wielu naśladowców, z których najsłynniejszy Bernard Madoff naraził swoich inwestorów na straty w kwocie 35 milardów dolarów. Madoff doprowadził schemat swojego poprzednika do perfekcji. Jego klientami były największe światowe instytucje finansowe (m.in. HSBC, Fortis, Royal Bank of Scotland, Société Générale, BNP Paribas, UniCredit, Citigroup, JP Morgan, Bank of America, UBS) oraz celebryci (m.in. John Malkovich i Kevin Bacon). Tajemnica schematu finansowego Madoffa była jednak równie prosta jak jego poprzednika – „zabrać Piotrowi żeby dać Pawłowi”. Jak stwierdził likwidator firmy Madoffa przez ostatnie 13 lat swojej działalności jego fundusz w ogóle nie inwestował powierzonych środków. Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) otrzymywała co prawda sygnały o nieprawidłowościach w działalności Madoffa, jednak nie podjęła żadnych zdecydowanych działań ograniczając się do bardzo pobieżnych kontroli. 29 czerwca 2009 Bernard Madoff, został skazany na 150 lat więzienia a jego dobytek (łącznie ze skarpetkami) sprzedany na licytacji.

Ponzie i Madoff przeszli do historii finansowych szalbierstw, ale rynek finansowy w dalszym ciągu ma słabość do finansowych oszustów i co ciekawe, to nie regulatorzy są tymi, którzy je odkrywają. Dzieje się to na ogół dzięki połączonemu wysiłkowi sygnalistów i dziennikarzy.

Fundusz jak żaden inny

Grupa Abraaj została założona w 2002 roku przez pakistańskiego biznesmena Arifa Naqvi z kapitałem w wysokości 3 milionów USD i bardzo szybko zaczęła wspinać się po drabinie inwestycyjnej. Arif Naqvi i jego grupa mieli być pomostem do inwestowania w krajach rozwijających się. Połączeniem finansowej maestrii oraz znajomości krajów w których działali, co w sytuacji inwestowania milionów dolarów przedsiębiorstwa których los zależał od decyzji regulacyjnych rządów miało istotne znaczenie. Spektakularnym sukcesem było stworzenie, w połowie drugiej dekady XXI wieku Abraaj Growth Markets Health Fund (AGHF) o wartości 1 mld USD, aby zbudować przystępne cenowo i dostępne ekosystemy opieki zdrowotnej dla społeczności o średnich i niskich dochodach w Afryce Subsaharyjskiej i Azji Południowej.

Naqvi uchodził za gwiazdę. Rodzina rządząca Katarem zapraszała go do udziału w inicjatywie Pearl – organizacji mającej na celu rozpowszechnienie zasad ładu korporacyjnego w firmach Bliskiego Wschodu celem zwiększenia transparentności ich działania. Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki-moon powołał go do Zarządu inicjatywy Global Compact. Bywalcy Davos tłoczyli się, żeby posłuchać jego wystąpień. Fundacja Billa i Melindy Gatesów powierzała mu swoje pieniądze.

W tym paśmie sukcesów pojawiły się jednak pęknięcia. Pieniądze z zamykanych inwestycji nie trafiały z powrotem do inwestorów, bo życie na najwyższym światowym poziomie okazało się dość kosztowne (tylko jedno z przyjęć wydanych przez Abraaj w Davos kosztowało prawie 400 tysięcy euro). Cytowana tu zasada Ponziego i Madoffa – zabrać Piotrowi żeby dać Pawłowi” zaczęła nabierać nowego znaczenia.

Pieniądze uzyskiwane na nowe przedsięwzięcia zaczęły być wykorzystywane do spłacania wcześniejszych inwestorów. Kiedy to nie wystarczało, Naqvi zaciągał krótkoterminową pożyczkę… w liniach lotniczych Air Arabia w radzie których zasiadał. Wszystko to były jednak działania doraźne. Aby uzyskać swobodę działania konieczne było powołanie nowego funduszy i zebranie tym razem 6 miliardów dolarów. Ruszyła maszyna propagandowa epatująca dotychczasowym zwrotem netto na poziomie 17.9%. I byłby to wynik sytuujący Abraaj w czołówce największych światowych fundusz inwestycyjnych – gdyby był prawdziwy. Na drodze zebrania tych pieniędzy stanął jednak Wall Street Journal, który łącząc ze sobą szereg informacji pozyskanych od sygnalistów stwierdził, że król jest nagi. Inwestorzy, regulatorzy, tuzy świata finansów i polityki jakby wybudzili się z hipnotycznego snu. Na grupę Abraaj i jej lidera zaczęły się sypać milionowe kary finansowe. Wszczęte zostały postępowania karne, które w wielu przypadkach trwają do dziś.

Cyfrowy gigant na miarę europejskich możliwości

Równie ciekawą jest inna historia – niemieckiej firmy Wirecard AG. Firma oferowała usługi elektronicznych transakcji płatniczych i zarządzania ryzykiem oraz wydawała i przetwarzała karty fizyczne i wirtualne. Od 2017 roku była notowana na Giełdzie Papierów Wartościowych we Frankfurcie i była częścią głównego indeksu giełdowego DAX od września 2018 roku do sierpnia 2020 roku. Również i w tej historii występują sygnaliści i nieustępliwi dziennikarze – tym razem z Financial Times, którzy przez wiele lat starali się wykazać, że Wirecard oszukuje swoich inwestorów, że wiele transakcji którymi się chwali to transakcje pozorne. Że cały zysk uzyskuje z prowizji otrzymywanych od spółek partnerskich którym podrzuca przetwarzanie wątpliwych pod względem prawnym wilomilionowych przelewów.

I przez te lata Financial Times i jego dziennikarze znajdowali się pod ostrzałem kancelarii prawnych zatrudnianych przez Wirecard oraz… niemieckiego regulatora rynku giełdowego. Trudno się dziwić. W świecie cyfrowych gigantów liczą się wyłącznie firmy amerykańskie i chińskie (z małymi wyjątkami). Wirecard miał pokazać, że oprócz rodzynka europejskiej informatyki (firmy SAP) Europa ma też firmę wchodzącą na rynki finansowe z najnowszymi cyfrowymi rozwiązaniami. Firmę której wycena w pewnym momencie była wyższa niż wycena Deutsche Bank. Ale to nie Financial Times był podmiotem ogłaszającym urbi at orbi, że król jest nagi. Ta rola przypadła firmie KPMG, która została wynajęta do przeprowadzenia specjalnego audytu niemieckiego finansowego giganta (audytorem Wirecard była inna firma z wielkiej czwórki EY, która nie zgłaszała większych zastrzeżeń do rachunkowości spółki w przeszłości). KPMG wykazała się wielomiesięczną cierpliwością w oczekiwaniu na dokumenty i brakujące informacje, ale trudno było przejść do porządku dziennego w sytuacji w której okazało się, że na rachunkach firmy brakowało 1.9 miliarda euro. Choć w zasadzie brakowało nie jest adekwatnym określeniem. Tych pieniędzy Wirecard bowiem nigdy nie miał. Były jak światełka na choince mające ściągnąć inwestorów. Kiedy KPMG wyłączył prąd okazało się, że choinka nie tylko nie jest już kolorowa, ale że w rzeczywistości jest zasuszonym badylem z którego już dawno opadły wszystkie igły. Wirecard zbankrutował.

O nieskończoności słów kilka

Jak możliwe, żeby na rynku finansowym – jednym z najbardziej regulowanych rynków dochodziło do takich sytuacji? O tym swoich książkach piszą Simon Clark, Will Louch „The Key Man” (Penquin Random House, 2021) oraz Dan McCrum „Money Men” (Bantam Press 2022) . Warto przeczytać zanim na podstawie tych książek powstaną kolejne seriale tak jak miało to miejsce w przypadku książki o firmie Thernos i Elizabeth Holmes, okrzykniętej przez rynki finansowe „Stevem Jobsem w spódnicy”, czekającej obecnie na końcową sentencję wyroku w swojej sprawie.

I nie sposób oprzeć się refleksji, że nie są to ostatnie książki w podobnych tematach. Znowu będziemy czytać o błyskotliwych hodowcach jednorożców żywiących się ludzką naiwnością, regulatorach, którzy wymyślają tysiące reguł ale nie są w stanie wykryć miliardowych przekrętów popełnianych pod ich bokiem, audytorów kwitujących księgi handlowe bez mrugnięcia okiem oraz sygnalistach i dziennikarzach walczących o ujawnienie tych przekrętów. Ci co bardziej szczęśliwi mogą później napisać bestseller i cieszyć się zasłużoną sławą. Inni, jak ten dziennikarz w sprawie Ponziego kończą z wysoką grzywną i wylatują z pracy. A morał? Posłużę się cytatem przypisywanym Albertowi Einsteinowi „Dwie rzeczy są nieskończone, wszechświat i ludzka głupota, choć co do wszechświata to nie jestem całkowicie pewien.”

„The Cult of We” Eliot Brown, Maureen Farrell, Mudlark 2021
Ireneusz Piecuch
Ireneusz Piecuch
ireneusz.piecuch@dgtl.law | zobacz inne wpisy tego autora