Jest poniedziałek 26 maja 1924 roku, krótko przed godziną 17.00. Na murawę Stade Bergeyre w Paryżu wybiegają piłkarskie reprezentacje Polski i Węgier, aby rozgrać mecz w 1/16 finału turnieju piłkarskiego rozgrywanego podczas Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. To już trzecia konfrontacja naszej „reprezentatywki” z drużyną „bratanków” w jakże krótkiej, trwającej przecież niespełna trzy lata historii naszej drużyny narodowej. Poprzednie dwie, przegrane 0-1 (w Budapeszcie) i 0-3 (w Krakowie) pozwalały wierzyć, że może do trzech razy sztuka… Próba generalna przed naszym debiutem w wielkiej międzynarodowej imprezie (pamiętajmy, że pierwsze mistrzostwa świata odbędą się dopiero za 6 lat) odbyła się w Sztokholmie w meczu z reprezentacją Szwecji. Niestety, nie dość, że „biało- czerwoni” nie powtórzyli sukcesu sprzed 2 lat, kiedy to w tymże Sztokholmie pokonali „Trzy Korony” 2-1, przegrywając sromotnie 1-5, to jeszcze kontuzji w tym spotkaniu doznaje 35 letni Tadeusz Synowiec, kapitan drużyny i jej najbardziej doświadczony zawodnik. Nie zagra on już nigdy w reprezentacji, a jego brak okaże się dotkliwą stratą w Paryżu.

W tym pierwszym rozegranym na neutralnym gruncie meczu w dziejach reprezentacji Polski, sędzia Johannes „Job” Mutters z Holandii pięciokrotnie użyje gwizdka, oznajmiając niespełna 4 tysiącom widzów oglądającym zawody na żywo, zdobycie bramki przez Madziarów. Takiej szansy nie otrzyma ze strony naszej reprezentacji. Przegramy ten mecz 0-5, co będzie oznaczało, że w każdym kolejnym meczu rozegranym z Węgrami tracimy 2 bramki więcej, a także to, że po raz pierwszy w naszej historii przegramy różnicą 5 goli.

W pierwszej połowie, póki starczało sił, mecz miał w miarę wyrównany przebieg, a jedyną bramkę dla Węgrów strzelił w 19 minucie gry ich prawoskrzydłowy Jozsef Eisenhoffer. Po przerwie polska drużyna rozpoczęła grę z wielkim impetem, starając się za wszelką cenę wykorzystać korzystne dla siebie podmuchy wiatru i doprowadzić do wyrównania. Niestety, błędy w kryciu zawodników rywala (brak kontuzjowanego Synowca) oraz dwie kontry przeciwnika w 52 i 54 minucie przyniosły podwyższenie węgierskiego prowadzenia, a autorem obu bramek był lewy łącznik Ferenc Hirzer. Od tej pory losy spotkania były przesądzone. Środkowy napastnik Zoltan Opata w 71 i 88 minucie dwukrotnie wpisał się na listę strzelców, pieczętując zwycięstwo drużyny pod każdym względem lepszej. Jak wspominał najlepszy polski zawodnik tego meczu Wacław Kuchar, błędy w grze obronnej na początku drugiej połowy, brak odporności psychicznej, a w konsekwencji utrata sił spowodowały tak dotkliwą porażkę. Była ona szczególnie przykra, gdyż polska drużyna przygotowywała się do Igrzysk Olimpijskich niezwykle starannie, zawieszono nawet w tym celu rozgrywki o Mistrzostwo Polski. Ponadto, jak pokazał dalszy przebieg turnieju, Węgrzy również nie odegrali w nim żadnej istotnej roli, przegrywając swój kolejny mecz z Egiptem 0-3 i odpadając z turnieju. Po powrocie występ drużyny został poddany druzgocącej krytyce. I choć nie brakło głosów, że tak znacząca porażka była wynikiem nie braku umiejętności, ale braku doświadczenia w występach na tak ogromnej imprezie, to nie ulegało wątpliwości, że poziom zaprezentowany na Stade Bergeyre przez nasza drużynę był po prostu zbyt niski, aby mógł wystarczyć do awansu do następnej rundy turnieju.

Minie długich 48 lat, kiedy reprezentacja Polski, rozgrywając z Węgrami mecz finałowy podczas turnieju olimpijskiego w Monachium, odniesie zwycięstwo, które da nam złoty medal olimpijski. Nic jednak nie odbierze jedenastu zawodnikom z Paryża, to jest: bramkarzowi Mieczysławowi Wiśniewskiemu, obrońcom: Wawrzyńcowi Cylowi i Stefanowi Frycowi, pomocnikom: Zdzisławowi Styczniowi, Stanisławowi Cikowskiemu i Marianowi Spoidzie oraz napastnikom: Wacławowi Kucharowi, Mieczysławowi Batschowi, Józefowi Kałuży, Henrykowi Reymanowi oraz Leonowi Sperlingowi zaszczytnego miana pierwszych polskich piłkarzy – olimpijczyków.

Kazimierz Romaniec
kazimierz.romaniec@dgtl.law | zobacz inne wpisy tego autora