100 lat temu: Nikt nie czyta, chyba że Lema
„Nikt nie czyta; jeśli czyta, nic nie rozumie; jeśli rozumie, natychmiast zapomina”. Jak na pisarza, Stanisław Lem swoiście podchodził do odbioru sztuki, którą się parał.

Urodził się 100 lat temu, w roku 1921 roku we Lwowie. Jego książki, których napisał kilkadziesiąt, przetłumaczono na ponad 40 języków, a sam Lem przez długi czas uchodził za najbardziej poczytnego pisarza literatury fantastyczno-naukowej na świecie. Nie tylko fantastyką się zresztą zajmował. Pisał eseje, felietony, parał się publicystyką literacką. Jego książki filmowano – Solaris nawet dwukrotnie. Pierwszą wersję reżyserował Andriej Tarkowski, drugą – Steven Soderbergh (reżyser m.in. Erin Brocovich, Ocean’s Eleven czy Epidemia Strachu). Żadna z tych ekranizacji Lemowi się nie podobała.

Philip K. Dick, amerykańska sława literatury fantastyczno-naukowej, w swoim liście do FBI przekonywał, że Lem nie istnieje. Miał to być kryptonim specjalnej grupy pisarzy pracujących dla komunistycznej władzy, których zadaniem było zawładnięcie umysłami czytelników. Pisząc to Dick zmagał się ponoć ze schizofrenią, ale prawdą jest, że stosunki Lema ze środowiskiem pisarzy amerykańskich nie były gorące. Lem, jak wielu pisarzy stawiających swoje pierwsze kroki w drugiej połowie lat czterdziestych, miał w swojej karierze etap posługiwania się stylistyką socrealizmu i nie przepadał za swoimi pierwszymi publikacjami – powieściami „Astronauci” i „Obłok Magellana”, choć to właśnie ta pierwsza, wydana 1951 roku, otworzyła przed nim karierę literacką. Ale wszyscy będziemy pamiętali jego „Bajki Robotów”, „Cyberiadę” czy „Opowieści o pilocie Pirxie”. Walkę o Nobla przegrał z Miłoszem, ale za to jego nazwiskiem nazwano jedną z planetoid.

Ireneusz Piecuch
Ireneusz Piecuch
ireneusz.piecuch@dgtl.law | zobacz inne wpisy tego autora